Największe Katastrofy i Pożary

Pożar w Kuźni Raciborskiej

Nie notowana dotychczas w Polsce susza, jaka nawiedziła Kraj w 1992 roku, spowodowała lawinowy przyrost liczby interwencji do których wzywana była straż pożarna, w tym głównie pożarów w kompleksach leśnych. Łącznie na przestrzeni miesięcy lipca - września powstały tylko na terenie województwa katowickiego 583 pożary w lasach, w których spaleniu uległo 11 600 ha, a straty popożarowe oszacowano wstępnie na ponad 673 mld zł. Do największych pożarów lasów w tym okresie należały między innymi:
-w dniu 2.07.1992 w rejonie Olkusza (Mazaniec) - spaleniu uległo 240 ha lasu sosnowego; w akcji brało udział 112 sekcji a straty wyniosły 20 mld zł,
-w dniu 28.07.1992 w rejonie Olkusza (Pomorzany) - spaleniu uległo 180 ha lasu sosnowego; w akcji brało udział 86 sekcji a straty wyniosły 15 mld zł,
-w dniu 10.08.1992 w rejonie Olkusza (Klucze) - spaleniu uległo 836 ha lasu sosnowego; w akcji brało udział 158 sekcji a straty wyniosły 100 mld zł

ORGANIZACJA AKCJI GAŚNICZEJ POŻARU KOMPLEKSU LEŚNEGO W KUŹNI RACIBORSKIEJ

W 1992 roku, do niewątpliwie najgroźniejszego w skutkach, noszącego znamiona klęski żywiołowej a zarazem ekologicznej pożaru doszło w dniu 26 sierpnia w kompleksie leśnym nadleśnictw: Rudy Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn-Koźle.

W dniu tym około godziny 13.50 został zauważony pożar lasu w oddziale 109 (przy torach kolejowych łączących Racibórz z Kędzierzynem - Koźlem) Leśnictwa Kiczowa, Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, w pobliżu miejscowości Solarnia. Główną rolę dla dalszego rozwoju pożaru miały warunki atmosferyczne, które w dniach od powstania pożaru tj. 26.08.1992r. do chwili zatrzymania jego rozwoju w dniu 30.08.1992r. przedstawiały się następująco:

-         temperatura powietrza w dzień od 31 do 38°C,

-         wilgotność względna powietrza do poziomu 15-17%,

-         zachmurzenie małe (do trzech w dziesięciostopniowej skali),

-         wiatr południowo - zachodni, skręcający na południowy i południowo - wschodni z prędkością od 6 do 18 m/s,

-         ostatnie opady deszczu w rejonie pożaru wystąpiły w miesiącu maju 1992 roku.

Były to warunki ekstremalnie sprzyjające powstaniu pożaru i jego rozprzestrzenianiu. Pożar, wchodząc do lasu od strony torów kolejowych frontem długości kilkuset metrów już po niespełna 2,5 godz. objął powierzchnię 180 ha i był pożarem rozbudowanym, mogącym samoistnie kształtować warunki swojego rozprzestrzeniania (np. wzrost prędkości i zmiany kierunku wiatru w środowisku pożaru, wzrost temperatury powietrza, spadek jego wilgotności itp.). Jednocześnie należy dodać, że wg opinii specjalistów z Instytutu Badawczego Leśnictwa z Warszawy opisywany pożar był bardzo rzadkim rodzajem pożarów leśnych całkowitych, określanym w literaturze jako pożary "plamiste" lub "cętkowe". Pożary takie występują w okresie długotrwałych susz i w skrajnie ekstremalnych warunkach meteorologicznych. Są one intensyfikowane przez silne podmuchy powietrza (wiatry lub powstające prądy konwekcyjne), które powodują duże ilości przerzutów ognia z pierwotnego ogniska pożaru, tworząc tym samym nowe punkty zapaleń na obszarze leśnym. Również warunki drzewostanowe, w tym duży udział drzewostanów w wieku do 40 lat (35%), piętro podrostów i podszytów oraz łany wysokich traw miały wpływ na gwałtowny rozwój pożaru

Określone powyżej czynniki decydowały o dynamice rozwoju pożaru (mapa 1) i pionowym zasięgu płomieniowej strefy spalania. Dużą rolę w rozprzestrzenianiu się ognia odegrał udział sosny, której igliwie zawiera olejki eteryczne odznaczające się temperaturą zapalenia około 50°C, gdy pozostałe materiały leśne mają temperaturę zapalenia 260¸300°C. Wydzielające się olejki tworzyły swego rodzaju "mieszaniny wybuchowe" i powodowały tak zwane "fuknięcia" mogące pulsacyjnie i raptownie przyśpieszać prędkość frontu pożaru, a towarzyszące im wstępujące prądy konwekcyjne (ich szybkość przewyższała prędkość panujących wiatrów i mogła dochodzić do 30¸40 m/s) zdolne były przerzucić palące się materiały na odległość do 600¸800 metrów (w skrajnych przypadkach do 1 km). W takich przypadkach prędkość frontu pożaru, jak wykazały analizy modelowe, sięgała maksymalnie do 3,9 km/h, co miało miejsce około godziny 16.10 w dniu 26 sierpnia 1992r. (tabela nr 1). Wtedy to właśnie ogień zaskoczył interweniujące jednostki i śmierć poniosło dwóch strażaków. Od chwili zauważenia pożaru i powiadomienia o tym fakcie Rejonowego Stanowiska Kierowania KR PSP w Raciborzu, a następnie Wojewódzkiego Stanowiska Koordynacji Ratownictwa KW PSP w Katowicach nastąpiło alarmowanie i dysponowanie kolejnych, miejscowych oraz stanowiących odwody operacyjne pododdziałów straży pożarnych województwa katowickiego oraz opolskiego. Kolejno przybywający dowódcy wprowadzali zgłaszające się w rejonach koncentracji jednostki do działań z zadaniem zamknięcia obwodu pożaru i zatrzymania jego rozwoju. Niemniej jednak, opisane powyżej przyczyny a zarazem związany z gwałtownym rozprzestrzenianiem się ognia ciągły wzrost powierzchni pożaru czyniły te działania nieskutecznymi. W godzinę od momentu zauważenia pożaru tj. o 14.50 powierzchnia pożaru wynosiła 40 ha, po dalszych 55 minutach 80 ha a o godz.16.08 osiągnęła 180 ha (tabela nr 1). W tym też czasie doszło do wspomnianej powyżej tragedii. Prowadzące działania gaśnicze na drodze międzyoddziałowej w rejonie oddz.107/106 (przy wieży obserwacyjnej Kiczowa) jednostki straży pożarnych zostały zaskoczone gwałtownym rozwojem pożaru w młodnikach oraz niespodziewaną zmianą kierunku wiatru. Sytuacja ta spowodowała odcięcie drogi ucieczki pięciu samochodom gaśniczym i stanowiącym ich obsadę 20 strażakom. Mimo natychmiastowej akcji ratowniczej mającej na celu ewakuację ludzi i sprzętu śmierć w płomieniach ponieśli: st.asp. Andrzej Kaczyna z JRG Racibórz i dh Andrzej Malinowski z OSP Kłodnica (woj. opolskie) oraz całkowitemu spaleniu uległy cztery samochody gaśnicze a jeden częściowemu nadpaleniu.

Dalszy dynamiczny rozwój pożaru, o jakim świadczą kolejne przyrosty powierzchni w czasie

-         godz.17.58 - 600 ha,

-         godz. 22.00 - 2200 ha,

-         godz. 1.00 (27.08.1992 r.) - 3500 ha,

-         godz. 9.00 (27.08.1992 r.) - 5500 ha,

-         godz. 9.30 (28.08.1992 r.) - 6000 ha

                                                                                        

wymuszały ciągłe przegrupowania sił i środków na kolejne linie obrony oraz alarmowanie i dysponowanie dalszych odwodów operacyjnych z terenu Kraju przez Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa KGPSP Warszawa, której przedstawiciele w osobach, najpierw Zastępcy Komendanta a następnie osobiście Komendanta Głównego przejęli kierowanie akcją.
            W kolejnych dniach tj. do 30 września 1992 r. prowadzono w skrajnych warunkach akcję ratowniczo - gaśniczą w celu zatrzymania rozwoju pożaru. Zadysponowano na miejsce zdarzenia maksymalne siły i środki straży pożarnych, wojska, policji, obrony cywilnej i innych organizacji (tabela nr 2). Na miejscu akcji pracowało w przełomowym momencie tj. w dniach 29 i 30 sierpnia 1992 r.:

-         454 sekcje JRG (2270 strażaków PSP),

-         405 sekcji OSP (2430 strażaków OSP),

-         3200 żołnierzy wraz ze sprzętem ciężkim,

-         650 policjantów,

-         1280 członków OC,

-         450 pracowników leśnych,

        -         26 samolotów gaśniczych Dromader i 4 śmigłowce gaśnicze

Dla sprawnego prowadzenia działań Komendant Główny PSP wprowadził w podległych jednostkach najwyższy stopień gotowości bojowej co w efekcie sprowadza się do pełnego skoszarowania strażaków PSP w jednostkach. Tym samym na miejsce akcji zostały skierowane podwójne (stosunku do ilości pracujących) siły strażaków wraz z zapleczem kwatermistrzowskim.Intensywne działania gaśnicze doprowadziły w efekcie do zatrzymania w dniu 30 sierpnia 1992r. w godzinach rannych rozwoju pożaru i ugaszeniu go na jego obrzeżach. Przez kolejne dni do 2 września br. prowadzono działania gaśnicze posuwając się w głąb pożarzyska, dogaszając kolejne ogniska pożaru. Jednocześnie zredukowano siły ochotniczych straży pożarnych pozostawiając na miejscu strażaków PSP. Nadmienić należy, że w trakcie prowadzonych działań gaśniczych doszło do kilku nowych pożarów poza obrębem pożarzyska w odległościach i miejscach wykluczających możliwość przerzutu ognia. Największe tego typu zdarzenie miało miejsce w dniu 31 sierpnia 1992r. w godzinach popołudniowych w okolicach miejscowości Tworóg Mały gdzie poza liniami obronnymi straży pożarnych, w odległości 1 km powstał pożar drzewostanu w którego efekcie spłonęło dalszych 136 ha lasu. W związku ze stwierdzeniem w obrębie pożarzyska palących się terenów torfowych wydzielono odpowiednie siły straży pożarnej w celu całkowitej likwidacji zarzewi ognia. Działania te, prowadzone w trudnych warunkach terenowych, przy jednoczesnej konieczności dostarczania wody na wielokilometrowe odległości zostało zrealizowane i zakończone w dniu 12 września 1992 r. wieczorem.Właściwe zorganizowanie i skoordynowanie działań na tak rozległym terenie z udziałem prawie 10 tys. ludzi oraz ogromnej ilości sprzętu wymagało odpowiedniej pracy sztabu akcji. Sztab akcji pracował pod kierunkiem szefa sztabu a składał się z trzech głównych zespołów:

analiz - oficerowie Państwowej Straży Pożarnej, leśnicy i inni specjaliści branżowi, których zadaniem było analizowanie rozwoju pożaru oraz przebiegu działań ratowniczych i na tej podstawie przygotowywanie kolejnych zamiarów taktycznych
dla działających sił i środków,

łączności - zajmujący się zorganizowaniem łączności na terenie akcji jak również łączności współdziałania pomiędzy strażą pożarną a innymi podmiotami biorącymi udział w akcji,

zabezpieczenia logistycznego.

Kolejni Kierujący Działaniami Ratowniczymi (KDR) aż do Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej włącznie opierali swoje działania na wypracowywanych przez sztab zamiarach taktycznych. Sztab akcji na podstawie bieżącej analizy przebiegu działań oraz rozwoju pożaru, każdego dnia w godzinach wieczornych przygotowywał KDR propozycje zamiaru taktycznego na dzień następny. Były one zatwierdzane przez KDR i przekazywane w formie rozkazów dowódcom poszczególnych odcinków bojowych na nocnych odprawach, tak aby od godzin wczesno rannych mogły być realizowane w akcji. Rozkazy te obejmowały zadania zarówno dla straży pożarnych jak i służb współdziałających (policja, wojsko, leśnicy, obrona cywilna itp.).

Kolejnym aspektem mającym wpływ na powodzenie działań ratowniczych było właściwe zorganizowanie zaplecza logistycznego. Obejmowało ono swoim obszarem działania:

-         zaopatrzenie w paliwa i materiały pędne,

-         dostarczanie środków gaśniczych i sprzętu,

-         zapewnienie wyżywienia i warunków do odpoczynku dla uczestników akcji,

-         naprawy sprzętu który uległ awariom podczas działań.

Zagadnieniami tymi zajmował się wydzielony zespół oficerów, relacjonujący na bieżąco KDR aktualny stan zorganizowania tego zagadnienia.            

                                                                                     

PODSUMOWANIE        

W wyniku pożaru, którego przyczyną jak wstępnie ustalono mogły być zablokowane koła przejeżdżającego pociągu, śmierć poniosło dwóch strażaków a jedna osoba cywilna zginęła w wyniku wypadku  samochodowego  jaki miał miejsce na terenie akcji. Spaleniu uległo 9062 ha lasu w trzech nadleśnictwach: Rudy Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn - Koźle przy czym, w woj. katowickim spaleniu uległo 6212 ha. Straty w drzewostanie oszacowano na łączną kwotę 516 mld zł (w woj. katowickim - 384 mld). Spaleniu uległ sprzęt pożarniczy wartości 8 mld zł. Jednocześnie poniesione koszty z tytułu prowadzonej akcji wyniosły blisko 67 mld zł.Należy podkreślić, że w wyniku prowadzonej akcji ratowniczo - gaśniczej nie dopuszczono do rozprzestrzenienia się pożaru na dalsze obszary leśne o powierzchni około 40 tys. ha. Jednocześnie obroniono takie miejscowości (nie uległ spaleniu żaden budynek a pożar doszedł do samych "płotów"), jak: Łącza, Tworóg Mały, Rudziniec, Rudno, Rachowice, Goszyce, Kotlarnia, Bargłówka, Brantolka, Dziergowice, Stara Kuźnia, Niezdrowice oraz duże zakłady przemysłowe w Kędzierzynie - Koźlu, a wśród nich Zakłady Chemiczne, Zakłady Azotowe i skład CPN.

 

 Wypadek lotniczy na Okęciu

Katastrofa lotnicza AIRBUS-a A/320, która miała miejsce 14 września 1993 r. została szczegółowo opisana w analizie zdarzenia sporządzonej przez KW PSP w Warszawie i opublikowana w „Przeglądzie Pożarniczym” nr 2 z 1994 r. oraz w materiałach szkoleniowych SGSP – zeszyt nr 2 z 1993 r.
Publikacje te zawierają dokładny minutowy zapis składników czasu operacyjnego dotyczących zarówno działań Lotniskowej Straży Pożarnej, oraz wspomagających te działania jednostek Państwowej Straży Pożarnej. Dlatego, zamierzam odnieść się do przeprowadzonej akcji ratowniczej w nieco innej konwencji i podzielić się uwagami i wnioskami z punktu widzenia uczestnika tych działań ratowniczych.
Pełniąc funkcję dowódcy grupy operacyjnej warszawskiej straży pożarnej, na Centralnym Porcie Lotniczym Okęcie byłem już po 28 minutach od momentu wypadku, pomimo fatalnej aury: ulewnego deszczu i silnego porywistego wiatru.
W tym samym dniu i czasie, na lotnisku Okęcie oczekiwano na przylot samolotu z prochami gen. Sikorskiego, stąd wszystkie drogi dojazdowe do lotniska zabezpieczane były przez Policję, co sprzyjało zwłaszcza kierowanym do rejonu koncentracji jednostkom Państwowej Straży Pożarnej przewidzianym w planie współdziałania z Lotniskową Strażą Pożarną.
Na Okęcie skierowało mnie Wojewódzkie Stanowisko Koordynacja Ratownictwa, odwołując jednocześnie z prowadzonej właśnie akcji gaśniczo-ratowniczej na warszawskiej Pradze-Północ. Nasłuchując korespondencję radiową wiedziałem, że udaję się do tragicznego i niewyobrażalnego w skutkach wypadku.
Na miejscu zdarzenia zastałem następującą sytuację:
• pożar zewnętrzny samolotu, sklepienie górne kadłuba otwarte, rozlewisko paliwa ugaszone,
• działania ratownicze prowadzi 1 zastęp GCBAPr z L.S.P. zasilany przez 1 zastęp GCBA 6/32 z PSP,
• na miejscu brak dowódcy L.S.P.; nie mam z nim łączności radiowej, zero informacji o dotychczasowym przebiegu działań i dalszych zamiarach,
• na terenie akcji rozbiegane służby techniczne lotniska; wojsko, policja, karetki pogotowia, dojeżdżają kolejno jednostki PSP. Te, które przybyły wcześniej nie widząc zastępów L.S.P., zajmowały ich miejsca samorzutnie wchodząc do działań.
W tej sytuacji samodzielnie podejmuję decyzję: wprowadzam przybywające nowe jednostki PSP do działań ratowniczych i dzielę teren akcji na 2 odcinki bojowe – lewa i prawa strona samolotu. Porządkuję sprawę bezpieczeństwa działań gaśniczych, bowiem część ratowników pracuje bez masek i ubrań ognioochronnych w strefie bezpośredniego zagrożenia wybuchem.
Tworzę odwód operacyjny z samochodów gaśniczych i proszkowych, ciągle lecz bezskutecznie szukam kontaktu z dowódcą L.S.P.
Nie wiedziałem wówczas nic o faktycznym przebiegu działań ratowniczych. Okazało się, że były one prowadzone profesjonalnie, choć z uwagi na specyfikę wypadku, nie do końca mogły być skuteczne.

Dla pełnego obrazu przebiegu zdarzenia konieczne jest przedstawienie pełnej chronologii wypadku, dzisiaj już znanych i potwierdzonych faktów.
A oto one:
1. Nic nie zapowiadało, że do wypadku dojdzie.

Wieża Kontroli Ruchu Lotniczego nie miała istotnego powodu do postawienia w stan gotowości bojowej L.S.P.
2. Ewidentny błąd pilota polegający na przekroczeniu umownej, bezpiecznej granicy lądowania
przy niekorzystnych warunkach atmosferycznych ( mokry, śliski pas startowy, silne uskoki wiatru) zarazem bardzo przytomna reakcja w końcowej fazie lądowania, polegająca na próbie skrętu w prawo przed nasypem, co pozwoliło uniknąć czołowego, miażdżącego zderzenia z wałem ochronnym .
3. Godz. 17.34
• zderzenie samolotu z wałem ochronnym na końcu pasa startowego, oderwanie lewego silnika, uszkodzenie zawieszenia, pęknięcie górnego płata zbiornika w lewym skrzydle co skutkowało natychmiastowym wyciekiem paliwa na zewnątrz, oraz na skutek rozszczelnienia kadłuba do wnętrza samolotu; samolot osiada po drugiej stronie wału, zaczyna palić się kerozyna na powierzchni ok. 1200 m2 ,
• załoga samolotu uruchamia ewakuację pasażerów trapami ratunkowymi, z samolotu ewakuuje się 68 osób, 2 pozostają (pilot i pasażer); pasażerowie poturbowani i zszokowani, chaotycznie rozbiegają się wokół samolotu, część z nich leży na technicznej drodze dojazdowej do pasa startowego; nikt nie sprawdza czy wszyscy opuścili samolot,
4. Godz. 17.37
Na miejsce wypadku przybywa L.S.P. w sile 5 zastępów, każdy z 3 osobową załogą;3 jednostki wodno-pianowo-proszkowe rozpoczynają działania gaśnicze, 2 jednostki przystępują do usuwania leżących w bezpośredniej strefie zagrożenia poszkodowanych pasażerów, a następnie włączają się do działań gaśniczych . W tym samym czasie przyjeżdża ambulans medyczny Lotniskowej Służby Zdrowia oraz autokar, który z miejsca wypadku zabiera ok. 30 pasażerów mogących samodzielnie poruszać się.
5. Godz. 17.38
Trwają rutynowe i profesjonalnie prowadzone działania gaśnicze. Dowódca plutonu L.S.P. nie ma informacji o ilości ewakuowanych osób, oraz o ewentualnie pozostających wewnątrz samolotu. Trudności językowe nie pozwalają na natychmiastowe zdobycie informacji od załogi AIRBUS-a. Podana piana i proszek z działek na palące się rozlewisko oraz kadłub samolotu pozwalają na szybką lokalizację pożaru, ale nie jego całkowite ugaszenie. Specyficzne ułożenie kadłuba samolotu na nasypie uniemożliwia dotarcie podawanych środków gaśniczych na całą powierzchnię palącej się kerozyny, stąd decyzja dowódcy o rozwinięciu szybkiego natarcia z zadaniem położenia piany na palące się jeszcze rozlewisko paliwa – osłonięte przez skrzydło i lewą stronę kadłuba. Wydłuża się czas gaszenia. Dowódca L.S.P. prosi o pomoc PSP.
6. Godz. 1740
Pożar zewnętrzny ugaszony, ogień przedostaje się do wnętrza kadłuba.
7. Godz. 1742
Następuje wybuch wewnątrz kadłuba, który powoduje zerwanie górnego płata kadłuba i gwałtowne rozgorzenie ognia wewnątrz samolotu. Po chwili – już o mniejszej skali, pojedyncze wybuchy. Poza instalacją tlenową wybuchają licznie rozmieszczone akumulatory, pracujące po ciśnieniem 700 bar, oraz kamizelki ratunkowe z ładunkiem CO2
8. Godz. 1744
GCBA 14/75 z L.S.P. wycofuje się do strażnicy uzupełnić zapas wody. Do łącznika L.S.P. przy bramie wyjazdowej Wojskowego Portu Lotniczego zgłasza się pierwsza jednostka PSP GCBA 8,2/32 – nie zostaje wpuszczona na teren działań. Tymczasem drugi ciężki samochód L.S.P. opuszcza teren akcji i udaje się po wodę.
• godz. 1748 - łącznik wprowadza na lotnisko GCBA 8,2/32 z JRG-9, oraz pierwszą karetkę pogotowia ( mija 14 minut od wypadku),
• godz. 1753 - na miejsce akcji dociera pluton PSP w sile 3 ciężkich samochodów wodno-pianowych, oraz kolejne karetki pogotowia; jednostki PSP zajmują opuszczone przez L.S P. stanowiska gaśnicze i kontynuują działania ratownicze podając pianę z działek i linii gaśniczych.
9. Godz. 1755 - 1815
Trwa rotacyjne dogaszanie pożaru przez jednostki PSP i LSP. Główny wysiłek kierowany jest na obronę prawego skrzydła samolotu ze zbiornikiem paliwa. Jak się okazało – zawierał ponad 6 ton kerozyny. Utworzony został odwód taktyczny: 2 samochody GPr-300, 2 GCBA 13/48, ST Unimog ( rys. 3 i 4 ).
10. Godz. 1817
Pożar zostaje praktycznie ugaszony, trwa dogaszanie pojedynczych zarzewi i studzenie
rozgrzanych elementów.
10. Godz. 1826
Od dowódcy L.S.P. otrzymuję polecenie wycofania wszystkich jednostek PSP z terenu lotniska. Informuję o powyższym WSKR, które okólnikiem przekazuje informację do wszystkich jednostek; po zwinięciu sprzętu i uzupełnieniu zapasu wody w kolumnie opuszczamy płytę lotniska.

WNIOSKI KOŃCOWE Z PRZEBIEGU DZIAŁAŃ


1. Duża operatywność i profesjonalizm działań L.S.P. w I fazie katastrofy. Podjeto jednocześnie działania gaśnicze i przeprowadzono szybką ewakuację pasażerów z bezpośredniej strefy zagrożenia. Nie przekroczono całkowitego czasu reakcji tr ≤ 3 min. określonej przez Międzynarodową Organizację Lotnictwa Cywilnego pomimo, że WKRL nie ogłosiła stanu podwyższonej gotowości dla L.S.P.
2. Poważnym błędem było opuszczenie przez DAG L.S.P. miejsca akcji ratowniczej, w związku z czym przybywające na teren pożaru jednostki PSP nie otrzymują zadań bojowych i samodzielnie wchodzą do działań gaśniczych. Powracające po uzupełnieniu wody jednostki L.S.P. zmuszone były szukać nowych stanowisk gaśniczych.
3. W związku z okresowym brakiem dowodzenia, nieracjonalnie i nieprofesjonalnie wchodziły do działań niektóre jednostki PSP, czego najwyraźniejszym dowodem było przebywanie i prowadzenie działań gaśniczych bez masek i ubrań ognioochronnych w strefie bezpośredniego zagrożenia wybuchem, oraz dużej toksyczności par palącego się paliwa lotniczego.
4. Zawiodła łączność radiowa. Korespondencja prowadzona była wyłącznie pomiędzy PA L.S.P. a WSKR. Radiostacja w sieci PSP, którą dysponował SOP L.S.P. nie spełniała zadania, gdyż nikt nie prowadził na niej stałego nasłuchu. Ponadto, prawdopodobnie
z powodu warunków meteorologicznych lub specjalnych urządzeń pracujących na lotnisku niekorzystne były warunki propagacji, w związku z czym słyszalność korespondencji na  kanale 5, była w WSKR bardzo słaba.
5. Ścisła realizacja „Planu współdziałania” przez łącznika L.S.P. spowodowała opóźnienie w dotarciu na teren działań jednostek PSP. Wg „planu”, łącznik miał obowiązek wprowadzić na lotnisko minimum 3 jednostki. Tymczasem GCBA 8,2/32 czekała 4 minuty na wjazd w sytuacji, kiedy jednostkom L.S.P. brakowało już wody
6. Do dzisiaj nie jest znany w szczegółach przebieg ewakuacji pasażerów samolotu. Nie było to awaryjne lądowanie, pasażerowie byli spokojni, niektórzy już klaskali gdy samolot usiadł na płycie lotniska. Nagły szok, gwałtowne urazy, panika to zapewne główne elementy obniżające sprawny przebieg każdej ewakuacji. Przytomność umysłu personelu samolotu pozwoliła uratować 68 osób. Gwałtowny rozwój pożaru, silne zadymienie, kabina pasażerska  w oparach bardzo toksycznego paliwa – to wszystko zapewne uniemożliwiło załodze samolotu sprawdzenie, czy wszyscy opuścili kabinę pasażerską.


 

 

Pożar w Hali Stoczni Gdańskiej

 

24 listopada 1994 r. w hali widowiskowej Stoczni Gdańskiej rozegrał się dramat, który wstrząsnął Polską i odbił się głośnym echem w świecie. W tym dniu, w godzinach wieczornych, zorganizowano w wynajętej hali koncert, który zgromadził setki dzieci i młodzieży. Zabawa była udana do czasu, gdy na jednej z trybun pojawił się pożar. Zauważono go o godz. 20.55. Na  trybunie można było wyczuć dziwne zapachy. Potem młodzież zgromadzona w tej części hali zmieniła miejsce, gdyż zrobiło się tam gorąco. Wszyscy przypuszczali, że to wina centralnego ogrzewania. Oznak pożaru nie dostrzegli również członkowie zawodowego posterunku asystencyjnego jak i 20 pracowników ochrony, zaangażowanych do pilnowania porządku...

 DANE O OBIEKCIE

 Hala Stoczni Gdańskiej była wykorzystywana jako obiekt użyteczności publicznej. Tutaj rozgrywano mecze bokserskie, mecze piłki siatkowej pierwszoligowego Stoczniowca. Odbywało się tu także wiele innych imprez.

Hala była obiektem 1 kondygnacyjnym, niepodpiwniczonym. Wewnątrz było dużo elementów palnych, ale brak dokumentów świadczących o tym, żezostały one uognioodpornione. Ściany osłonowe miały konstrukcję szkieletową ze słupów stalowych (dwuteowniki 140 mm, rozstawione co 1,5 m). Przestrzenie między słupami były wypełnione cegłą licówką, od strony wewnętrznej otynkowaną. Konstrukcja dachu składała się ze stalowych dźwigarów, na których były ułożone stalowe płatwie. Na płatwiach leżały krokwie drewniane, do których przybito deski. Na deskach ułożono kilka warstw papy. Według oświadczenia użytkownika elementy drewniane dachu były pomalowane farbą ogniochronną. Podłoga hali była drewniana. Pod ścianami hali usytuowano trybuny, obite od spodu płytami twardymi, przymocowanymi na belkach ułożonych na dwuteownikach. Od strony parkietu trybuna była odgrodzona bandą, obitą taką samą płytą. Ściana od góry trybuny do dachu obita była płytą twardą paździerzową. Pod trybuną zlokalizowane były różne magazynki, przeznaczone przede wszystkim na sprzęt sportowy oraz na cele związane z utrzymaniem hali.

Obiekt był częścią kompleksu budynków stoczni ciągnących się wzdłuż ulicy Jana z Kolna. Na ścianie hali, od strony stoczni, podwieszona była wiązka przewodów instalacyjnych. Nikt z obsługi technicznej stoczni do końca trwania akcji nie potrafił wyjaśnić, jakiego rodzaju media znajdowały się w tych rurociągach i czy były one eksploatowane. To zmusiło strażaków do podejmowania działań w sytuacji ciągłego zagrożenia. W celu jego zmniejszenia dowódca odcinka bojowego polecił stale obserwować rurociągi i intensywnie je chłodzić. Szczególne zagrożenie powstało wówczas, gdy po runięciu konstrukcji dachowej zachwiana została statyka ściany hali, po której biegły przewody rurowe. Ściana pochyliła się do wnętrza hali pod kątem 45°. Wówczas nastąpiło rozszczelnienie przewodu gazowego i nad instalacją zaczął palić się gaz. Był to dowód, że przynajmniej część przewodów rurowych była eksploatowana.

 POCZĄTEK DRAMATU

O godzinie 18.00 w hali Stoczni Gdańskiej rozpoczął się koncert muzyczny, na który przyszło dużo młodzieży, dzieci, a także osób dorosłych. O tej samej godzinie ZSP Stoczni Gdańskiej wystawiła posterunek asystencyjny, złożony z pięciu osób, wyposażonych w samochód GBA 2,5/16. Kierowca ustawił samochód tyłem do wejść do hali od strony stoczni, które podczas koncertu były zamknięte i rozwinął jeden odcinek linii wężowej, pozostawiając go na zewnątrz.

Wewnątrz hali przebywał dowódca i trzech strażaków, którzy pełnili służbę obchodową. Dowódca był wyposażony w radiotelefon przenośny. Kierowca przebywał w samochodzie. Samochód nie był podłączony linią zasilającą do sieci hydrantowej. Linia wężowa nie była zakończona prądownicą.

O godz. 20.55 posterunek asystencyjny zauważył płomienie pomiędzy drewnianymi siedzeniami trybuny nr 2. Pożar bardzo szybko rozprzestrzeniał się we wszystkich kierunkach Gwałtownie rosła temperatura wewnątrz hali. Zaszła konieczność ewakuacji kilkuset uczestników imprezy Z sześciu istniejących wyjść otwarte były jedynie dwa, w tym jedno częściowo. Oświetlenie główne hali było wyłączone. Świeciły tylko reflektory służące do efektów świetlnych. Obsługa imprezy poprzez urządzenia nagłaśniające nawoływała do zachowania spokoju i opuszczenia hali głównym wyjściem
   
AKCJA RATOWNICZA

 Dochodziła godzina 20.56, kiedy dowódca posterunku asystencyjnego poinformował Punkt Alarmowy Zakładowej Straży Pożarnej Stoczni Gdańskiej o powstaniu pożaru i wezwał pomoc. Do hali wprowadzono jeden prąd gaśniczy, którym przez około 1 min próbowano ugasić palącą się trybunę. Pożar jednak przybrał już takie rozmiary, a temperatura wzrosła do tego stopnia, że strażacy z posterunku asystencyjnego musieli się wycofać z hali. Dyspozytor PA ZSP Stoczni Gdańskiej, po otrzymaniu informacji o pożarze, wysłał do akcji wszystkie siły i środki, którymi dysponował GCBA 6/32 z 2osobową załogą, GBA 2,5/16 z 4 osobowym zastępem oraz SRT z pełnym zastępem. Jednocześnie powiadomił o pożarze Rejonowe Stanowisko Kierowania w Gdańsku, dyspozytora i pogotowie ratunkowe stoczni, komendanta ZSP. RSK w Gdańsku powiadomiło o powstałym pożarze oficera operacyjnego KR PSP w Gdańsku, WSKR i oficera dyżurnego Komendy Rejonowej Policji. Jednostki ZSP Stoczni Gdańskiej zajęły stanowiska od strony stoczni. Jednostki PSP zaalarmowane do pożaru rozpoczęły akcję od ulicy Jana z Kolna, gdzie rozgrywał się dramat.

 EWAKUACJA

 Osoby, które usiłowały wyjść z sali, natrafiały na kolejne przeszkody. Najpierw były to schody 5 stopni prowadzących w górę. Po przejściu około 1 m ludzie napotykali kolejne drzwi, o takiej samej szerokości jak te, które już mieli za sobą, z tą tylko różnicą, że tutaj zamknięte było główne wyjście, a otwarte dwa boczne skrzydła. Osoby, które natknęły się na zamknięte drzwi, zostały do nich przyparte i nie miały możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. W lepszej sytuacji byli ci, którzy przesuwali się do wyjścia będąc z boku tłumu. Oni trafiali na otwarte skrzydła bocznych wyjść. Było ciemno. W hali gwałtownie rozwijał się pożar. W tych warunkach ominięcie przeszkody było losem szczęścia. Po przejściu tych drzwi i pokonaniu kolejnego metra przestrzeni czyhała następna pułapka schodki prowadzące w dół. Tutaj utknęło wiele osób, którym udało się pokonać poprzednie przeszkody. Wielu ludzi przewróciło się. Po nich przeszli następni. Ci, którzy pokonali schody i nie potknęli się o coraz większą liczbę leżących ciał idąc prosto przed siebie napotykali ostatnie już drzwi głównego wyjścia. Dla odmiany  skrzydła boczne były tutaj zamknięte, a otwarte główne drzwi. Powstał niewyobrażalny chaos . Rozpychanie się, przewracanie, tratowanie. Tylko nielicznym udało się bez uszczerbku pokonać swoisty slalom wyjściowy zgotowany przez organizatorów koncertu.

O ciała leżących potykali się następni. Rosnący stos był przypierany do zamkniętych bocznych rozsuwanych drzwi, część zaś była wypychana przez napierający tłum przez otwarte główne drzwi, przesuwana po płytach chodnika i przypierana najpierw do podmurówki płotu, a w miarę podwyższania się stosu do siatki ogrodzenia. Szybkość zdarzeń i przemieszczania się była tak duża, że tylko nielicznym osobom udało się pokonać stos nie przewracając  się lub wyrwać się z niego, zanim zostały przyciśnięte do kolejnej przeszkody. Poszkodowanych, według szacunków pogotowia, było ponad 300 osób. Nie są to wszystkie osoby, bowiem część nieletniej młodzieży, która doznała mniejszych obrażeń, a w koncercie uczestniczyła bez wiedzy i zgody rodziców udała się do domów. Wraz z pierwszymi jednostkami przybył do pożaru oficer operacyjny KR PSPw Gdańsku, mł. kpt. mgr inż. Andrzej Rószkowski / Dowódca JRG 2 /, obejmując kierowanie akcją ratowniczą.

Usytuowanie obiektu płonącej hali w długim ciągu budynków stoczni wzdłuż ulicy Jana z Kolna nie pozwoliło mu na pełne rozeznanie sytuacji. Jednak to, co zobaczył wystarczyło aby zażądać od RSK skierowania do akcji maksymalnych sił i środków. RSK spełniło to żądanie.

       Od strony głównego wyjścia z hali, prowadzącego na chodnik szerokości około 2,5 m, ograniczony z jednej strony murem obiektów stoczni, z drugiej zaś 0,8 m podmurówką, na której ustawiony był 1,5 m plot z siatki rozpiętej na stalowych ramach przyspawanych do słupków oddzielający chodnik od torów tramwajowych, znajdowało się wysokie na 1,5 m "kłębowisko" ludzi, powalonych na chodniku, splecionych ze sobą w kilku warstwach, przyciśniętych do podmurówki i do siatki, naciskanych przez ludzi leżących w bramie wyjściowej i znajdujących się w holu przed bramą. Za stosem ciał szamotali się ludzie, którzy w panice usiłowali znaleźć wyjście z ogniowej pułapki. Część ludzi gołymi rękami próbowała wyrwać rozsuwane skrzydła boczne (zamknięte na kłódkę) bramy wyjściowej, zbudowane z mocnych krat stalowych. Pierwsze działania ratownicze podjęły załogi samochodów z JRG nr 4 z Gdańska. Zmierzały one do stworzenia warunków dla jak najszybszej ewakuacji. Stos ludzkich ciał był tak ze sobą spleciony, że nie było możliwości wydobycia zeń człowieka bez obawy uszkodzenia innych, a także samego ratowanego. "Rozebranie" stosu od końca nie było możliwe, ponieważ kończył się on za bramą wyjściową i ciągle napierali nań nowi ludzie, parzeni gorącymi gazami pożarowymi. Wejście strażaków ratowników do środka hali było niemożliwe.

W tej sytuacji podjęto decyzję usunięcia 4 przęseł płotu oraz otwarcia bocznych skrzydeł głównego wyjścia. Zadanie to w normalnych warunkach bardzo proste  tutaj okazało się bardzo trudne. Ciała przyparte do płotu na całej jego wysokości oraz liczne ręce uczepione jego elementów uniemożliwiały użycie sprzętu mechanicznego w tym również piły do cięcia metalu" Postanowiono wyłamać plot łomami. Czas naglił, bo pożar coraz gwałtowniej się rozprzestrzeniał, w hali stawało się coraz bardziej gorąco, O czym świadczyły reakcje znajdujących się tam osób. Strażacy, którzy otrzymali zadanie wyłamania płotu, wyszukiwali miejsca, gdzie można było przyłożyć łom bez obawy zranienia ludzi. Często zachodziła potrzeba oderwania od płotu rąk i przytrzymania ich na czas pracy łomem. Na szczęście spawy łączące ramy ze słupkami nie byty mocne. Wyrwanie przęseł sprawiło, że kłębowisko ciał nacierane nieustannie przez tych, którzy byli wewnątrz hali obsunęło się na tory tramwajowe, rozluźniło się. Powstały warunki do ewakuacji poszkodowanych.

Strażacy, którzy otrzymali rozkaz otwarcia bocznych skrzydeł głównego wyjścia, mieli również bardzo trudne zadanie. Potężnych krat nie byli w stanie wyrwać łomem, a użycie piły utrudniali ludzie leżący obok lub uczepieni krat. Najprostszym rozwiązaniem było przecięcie kłódki, którą zamknięto kraty. Nie można było jednak do niej podejść, bo znajdowała się od wewnątrz hali i przyciśnięci byli do niej ludzie napierani przez ogarnięty paniką tłum z tyłu. Postanowiono więc wyciąć pręty w górnej części kraty, nad leżącymi ludźmi.

                                                          

Główne wyjście ewakuacyjne (przekrój pionowy)

             

Po wycięciu pierwszego pręta i odchyleniu go, powstałym otworem zaczęli wyskakiwać poszkodowani. Dalsze operowanie piłą stało się niemożliwe. Przybyły na teren działań dowódca akcji  widząc taką sytuację oraz wiedząc, że od strony stoczni działania gaśnicze i ratownicze podejmują siły miejscowej ZSP  podjął decyzję, aby wszystkie siły i środki przybywające pod halę od strony ul. Jana z Kolna przystąpiły do ewakuacji poszkodowanych. Ciężej poszkodowanych przenoszono na trawnik znajdujący się po przeciwnej stronie ul. Jana z Kolna. Na początku akcji była to czynność niebezpieczna, ponieważ na jezdni ulicy odbywał się normalny ruch samochodowy. Policjanci będący przy akcji, początkowo zdezorientowani usiłowali wyciągnąć ludzi ze stosu ciał.Około godziny 21.00, w pomieszczeniu usytuowanym na II kondygnacji w pobliżu głównego wyjścia z hali, nastąpiła eksplozja. Posypało się szkło ze zbitych szyb. Szybkość cząstek szkła była tak duża, że poodbijały one lakier na samochodzie pożarniczym stojącym w odległości około 10 m od hali. Huk eksplozji jak gdyby poruszył leżących ludzi. Niektórzy z nich w przypływie energii wywołanej lękiem podjęli próby wyzwolenia się o własnych siłach. Udało się to tylko nielicznym. 

                                                                      

  Tak wyglądała droga opuszczających w pośpiechu halę  

Około godziny 21.12 na teren akcji przyjechała pierwsza karetka pogotowia ratunkowego z Portowej Straży Pożarnej "Florian". Otoczyła ją grupa poszkodowanych, przeważnie dzieci. Załoga karetki  widząc dużą liczbę osób wymagających pomocy medycznej  wezwała przez radiostację centralę Miejskiego Pogotowia Ratunkowego, prosząc o zadysponowanie dużej liczby karetek. Na noszach ułożono przyniesioną przez strażaków  ratowników dziewczynkę,  która była w stanie omdlenia, z licznymi poparzeniami twarzy, rąk i tułowia. Do karetki zabrano jeszcze 6 dzieci będących w stanie szoku, z poparzonymi twarzami i rękoma. Poparzenia zabezpieczono jałową gazą, a dziewczynce na noszach dodatkowo podawano tlen. Chorych przetransportowano do Szpitala Wojewódzkiego. Tak rozpoczęło się rozwożenie chorych do 11 szpitali Trójmiasta. Część ludzi wydobytych z kłębowiska nie odniosła obrażeń. Ci o własnych siłach oddalili się z miejsca tragedii. Dużo ludzi było poparzonych, potłuczonych, ze złamaniami. Tych strażacy przenosili lub przeprowadzali na trawnik, skąd byli zabierani przez karetki, radiowozy, taksówki i inne przygodne samochody i przewożeni do szpitali. Po "rozebraniu" stosu ciał na chodniku okazało się, ze pod samym murkiem siatki leży kilkunastoletnia dziewczyna. Nienaturalne skręcenie ciała pozwalało sądzić, ze jest połamana i ma uszkodzony kręgosłup. Po przeniesieniu jej na trawnik, lekarz stwierdził zgon. Około godziny 21.12 główne wyjście z hali zostało udrożnione. Osoby znajdujące się jeszcze za bramą po stronie hali mogły już spokojnie wyjść. Były one jednak tak zestresowane, że biegały wzdłuż otwartej bramy, parzone coraz bardziej gorącymi gazami pożarowymi i nie zauważały, że zrobienie dwóch kroków w bok oznacza ratunek. Dowódca akcji wprowadził więc za bramę kilku strażaków w aparatach izolujących, którzy wyprowadzili tych ludzi na zewnątrz. Niektórymi wystarczyło potrząsnąć, aby wrócili do siebie i wskazać im drogę wyjścia z haliW chwilę po ewakuowaniu wszystkich osób zgromadzonych przy głównym wyjściu  runął dach hali. Była godzina 21.14. Znacznie wcześniej, bo o 21.04, kierownik akcji ratowniczej planując działania gaśnicze zażądał od RSK wezwania służb miejskich w celu wyłączenia spod napięcia trakcji tramwajowej i zasilania energetycznego obiektów oraz wyłączenia sieci gazowej w miejscu akcji. Do akcji przybywały siły i środki służb ratowniczych z zakładów pracy, z Portowej Straży Pożarnej "Florian", z JRG nr 2 i z innych jednostek PSP. Na zasadzie naturalnego podziału zaczęły tworzyć się 2 odcinki bojowe. Od ul. Jana z Kolna i od strony stoczni. Potwierdzenie wyłączenia prądu z trakcji tramwajowej kierownik akcji otrzymał dopiero o 21.21. Do tego czasu nie mógł on rozwinąć sprzętu tak, aby z góry podawać do pożaru środki gaśnicze. Teraz można już było podawać prąd wody z działka. Duża ilość wody podawana na pożar sprawiła, że wydajność miejscowego wodociągu okazała się niewystarczająca. Pracujące jednostki zasilił w wodę statek pożarniczy "Strażak" z Portowej Straży Pożarnej "Florian". Zamiar taktyczny dowódcy akcji był następujący  ugasić pożar wewnątrz hali widowiskowej. Nie dopuścić do jego rozprzestrzenienia się na sąsiadujące obiekty, szczególnie na kompresorownię. Wstępnie informowano dowódcę, że jest to acetylenownia. Strażacy  ratownicy w czasie trwania akcji nie mieli pełnego rozeznania, co w obiekcie hali i pomieszczeniach przylegających do niej się znajduje. W pewnym momencie strażacy wytoczyli z pomieszczenia kompresorowi kilka beczek z płynem palnym. Do końca nie było wiadomo, czy magazynki zlokalizowane w hali i obok niej były wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem, czy też nie. Sytuacja zmieniała się tak gwałtownie, że często dowódcy nie zdołali wydać polecenia, a już było ono nieaktualne. W tej sytuacji dowódcy różnych szczebli wydawali polecenia w formie haseł, wskazując kierunek działania lub sprzęt, którego należało użyć. Było to możliwe przy zgranych zespołach, posiadających odpowiednią wiedzę oraz duże doświadczenie ratownicze. W czasie gaszenia pożaru największe zagrożenie dla strażaków  ratowników oraz dla zakładu istniało od strony stoczni. Dowodził tym odcinkiem od godz. 21.36 st.bryg. Stanisław Brzostowski / Z-ca Komendanta Wojewódzkiego /. Tutaj mogły wystąpić różne niespodzianki. Temperatura była tak wysoka, że na wysokości 30 m zaczął się palić podest drewniany dźwigu portowego, znajdującego się w odległości około 30 m od hali. Jednostki prowadzące działania od strony stoczni znajdowały się jak gdyby pod namiotem ogniowym. Wiatr wiejący od hali w kierunku stoczni zawijał płomienie nad nimi, tworząc z potężnej ściany ognia swoisty parasol. Tutaj strażacy pracowali w stałej obawie, że mogą nastąpić zawirowania powietrza i płomieni, a gazy pożarowe dosięgnąć ratowników i sprzęt. Jednak innej możliwości zbliżenia się do płonącego budynku i obiektów doń przylegających lub znajdujących się w bliskiej odległości  nie było. Sama hala po przeprowadzeniu ewakuacji ludzi i runięciu dachu była tak objęta ogniem, że nikt nie brał pod uwagę możliwości jej uratowania. Główny kierunek działań gaśniczych skupił się na niedopuszczeniu do rozprzestrzenienia się pożaru na sąsiadujące z halą obiekty stoczni. Dotychczasowe działania prowadzone były z zewnątrz budynku. O godz. 22.25 kierownik akcji postanowił zaatakować pożar od wewnątrz, wprowadzając stanowiska gaśnicze do palącego się obiektu przez wejścia od strony stoczni. Drzwi metalowe były zamknięte. Wyrwano je za pomocą liny ciągniętej przez samochód pożarniczy. Przez powstały otwór wprowadzono 3 prądy wody. Za kilka minut podobną operację przeprowadzono z następnymi drzwiami. Były to te same drzwi, przez które w pierwszej fazie pożaru ewakuowali się artyści i organizatorzy imprezy. Ruchy konstrukcji ścian podczas walenia się dachu spowodowały tak mocne zakleszczenie się drzwi, że trzeba było użyć liny i samochodu, aby je otworzyć. Przez te drzwi także podano 3 prądy wody. Obniżyły one temperaturę na tyle, że strażaków  w aparatach izolujących można było już wprowadzić do wnętrza hali. Dzięki temu skuteczność działań gaśniczych znacznie wzrosła. Po kilku minutach rozpoczęło się dogaszanie, które też nie było łatwe, bo dostęp do pojedynczych źródeł ognia zasłaniały rozpalone elementy konstrukcji dachowej. Wśród zgliszcz znaleziono drugą ofiarę pożaru. Były to zwłoki mężczyzny. Zrodziła się obawa, że może się tam znajdować więcej ofiar. Nikt bowiem nie wiedział, ile osób uczestniczyło w koncercie i ile z nich zdążyło opuścić salę. Wezwano więc do akcji grupę ratownictwa specjalnego PCK z Sopotu, która dysponowała psami wyszkolonymi do wyszukiwania ofiar katastrof zasypanych gruzami, śniegiem, ziemią itp. Zapach spalenizny, wydzielany przez bardzo różne materiały, dezorientował jednak psa . O godz. 0.16 kierownik akcji ratowniczej zameldował do RSK, że sytuacja jest opanowana / pożar zlokalizowano /. Rozpoczyna się stopniowe wycofywanie jednostek .Meldunek o ugaszeniu pożaru wpłynął do RSK o godz. 6.04,  25 listopada 1994 r.

                                                                 

Widok pogorzeliska hali 

PODSUMOWANIE

Sukcesem  tej akcji było ewakuowanie i dostarczenie w ciągu kilkunastu minut do 11 szpitali ponad 300 poszkodowanych . Sukcesem było również to, że nie dopuszczono do rozprzestrzenienia się pożaru na teren stoczni, a więc można stwierdzić , że rodzący się wówczas zintegrowany system ratowniczy miasta Gdańsk zadziałał prawidłowo. Należy jednak zastanowić się, co by było, gdyby takie zdarzenie zaistniało w mniejszym mieście, gdzie jest gorsze zaopatrzenie wodne , mniej jednostek straży pożarnej , mniej  szpitali, mniej karetek pogotowia,  itp. Akcja w Gdańsku stała się przedmiotem jeszcze wielu innych analiz i przemyśleń ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w naszym kraju.

 

            Wybuch Gazu Gdańsk

 

Był 17 kwietnia 1995 r., drugi dzień Wielkiejnocy. Dochodziła godz. 5.50. Budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu wstrząsnął wybuch. Obiekt uniósł się, opadł i skurczył w sobie. Wyleciały wszystkie szyby z okien. Lokatorzy II piętra stali się mieszkańcami poziomu,,0?. Wybuch całkowicie zniszczył trzy kondygnacje. Pozostałe spoczęły na powstałym rumowisku.

 DANE O OBIEKCIE

 Kubatura budynku wynosiła 14275 m3. Powierzchnia użytkowa 3441,7 m2, zabudowy 436 m2. Obiekt zbudowany technologią "wielkiego bloku" w 1972 r., liczył 11 kondygnacji, na których było 77 mieszkań. W 231 izbach zasiedlono 297 mieszkańców. Ciężar budynku wynosił około 5 tys. ton. Jego konstrukcja składała się z 2 części. Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry żelbetonem. Górne kondygnacje nie posiadały takich wiązań. Te właśnie wiązania sprawiły, ze po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje pozostałe oparły się na wiązaniu trzeciej.

                                                                          

 

                                                                           

ORGANIZOWANIE DZIAŁAŃ

O godz. 5.53 dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Gdańsku przekazał do Rejonowego Stanowiska Kierowania pierwszą informację o zdarzeniu. Minutę później dzwonki alarmowe rozległy się w Jednostce Ratowniczo  Gaśniczej nr 1 w Gdańsku Wrzeszczu. Do akcji zadysponowano zastępy: GBA 2,5/16, GCBA 13/48, SCRt, SRd, SOp. Zaalarmowano również mł.bryg.inż. Sławomira Michalczuka ? dowódcę JRG nr 1. O godz. 5.56 do akcji wyjeżdżały zastępy: GCBA 8/44 i SD 30 z JRG 4 oraz GBA 2,5/16 i SD 30 z Portowej Straży Pożarnej "Florian" Sp. z o.o. Kilka minut przed godz. 6 siły i środki z JRG nr 1 znalazły się na miejscu tragedii. Rozpoczęła się akcja ratownicza, którą interesowały się władze rządowe, resortowe, cała Polska. Ogromna presja psychiczna była wywierana na strażaków  ratowników. Jako pierwsi na miejsce akcji przybyli st.kpt. Stanisław Czerwiński  dowódca II zmiany JRG nr 1 oraz asp. Jerzy Petryczko dowódca  sekcji. Minutę po nich przyjechał mł.bryg. Sławomir Michalczuk przejmując kierowanie działaniami ratowniczo  gaśniczymi.
         Przybyłym do akcji jawił się niecodzienny widok. Panowała głucha cisza. Wydawało się, że budynek stoi cały. Gruz wokół niego, znaczne pochylenie w kierunku AI. Wojska Polskiego, a także powybijane szyby w oknach wskazywały, że coś tu nie jest w porządku. W niektórych ok.nach i na niektórych balkonach stali w bezruchu ludzie. Nie krzyczeli, nie wzywali pomocy. Nie było najmniejszych objawów paniki. Dokładniejsze przyjrzenie się gruzom oraz balkonom, które powinny znajdować się na I piętrze, a znajdowały się na równi z ziemią uświadomiło, że zaledwie przed paru minutami rozpoczął się tutaj dramat. Ludzie, którzy zaczęli pojawiać się obok ratowników, mieszkańcy sąsiednich bloków, byli przekonani, że budynek zapadł się pod ziemię i że w zagłębionych kondygnacjach żyją ludzie.

 PIERWSZE DZIAŁANIA

W odstępie zaledwie kilku minut na miejsce katastrofy przybyto 10 zastępów, w tym 3 ratownictwa technicznego, dwie drabiny mechaniczne i 5 gaśniczych. Kierownik akcji uznał, że najważniejszym zadaniem ratowniczym w tej fazie akcji jest ewakuacja ludzi znajdujących się na najwyższych kondygnacjach. Utworzono dwa odcinki bojowe. I OB od strony ulicy, gdzie postanowiono przeprowadzić ewakuację z wyższych pięter za pomocą drabin mechanicznych. Na II OB, do czasu przyjazdu następnych drabin, postanowiono spieszyć z pomocą osobom uwięzionym w gruzach. Z chwilą przybycia drabin  także i na tym odcinku podjęto ewakuację ludzi z górnych kondygnacji, równocześnie penetrując gruzy i wydobywając zasypanych. Kierownik akcji polecił przygotować teren, aby umożliwić manewrowanie i sprawienie drabin mechanicznych. Wokół budynku wycięto najbliższe drzewa, odgruzowano teren. Po wstępnym rozeznaniu sytuacji kierownik akcji zażądał od RSK wsparcia dużą liczbą jednostek, a także zadysponowania pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego. Zażądał także przysłania specjalistycznej grupy PCK z psami ratowniczymi, wytresowanymi w poszukiwaniu ludzi pod gruzami. Przez okienko o wysokości 50 cm, oświetlające klatkę schodową, st.kpt. Stanisław Czerwiński oraz asp. Mirosław Bylicki  oficer operacyjny rejonu, weszli do budynku na rozpoznanie rozmiarów zniszczeń. Mieli także przeszukać mieszkania od najwyższej kondygnacji w dół. Klatka schodowa była mocno zniszczona. Drzwi wejściowych do bloku nie było. Budynek osiadał, trzeszczał, chwiał się. Stropy i podłogi w bardziej zniszczonej części budynku byty pochylone w stosunku do poziomu o ponad 20°. Pierwszy meldunek o sytuacji na miejscu zdarzenia przekazany do RSK przez KAR brzmiał: "Zniszczeniu uległy 3 dolne kondygnacje budynku. Część lokatorów ewakuowała się sama. W oknach na różnych piętrach widoczne są osoby wymagające ewakuacji. W zawalonych kondygnacjach mogą znajdować się ludzie. Przygotowujemy się do przeszukania gruzowiska oraz ewakuacji klatką schodową i przy pomocy drabin". W czasie przygotowywania stanowisk dla drabin mechanicznych  pod gruzami przed wej ciem do budynku znaleziono dwie martwe osoby.

W związku z wydobywającym się intensywnym dymem z lewej strony budynku / patrząc od strony ulicy / KAR utworzył III OB i polecił jego dowódcy zlokalizowanie , a następnie zlikwidowanie pożaru. Dowódca II OB otrzymał zadanie zorganizowania 3osobowej grupy, w celu spenetrowania wszystkich pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych, poczynając od dołu. Kilka minut później zorganizowano kolejną grupę, która jeszcze raz spenetrowała pomieszczenia już sprawdzone. Było to konieczne dla upewnienia się, że nikogo nie ma w mieszkaniach. Nie było to łatwe zadanie, bowiem pomieszczenia w mieszkaniach były w stosunku do siebie poprzesuwane w poziomie, przechylone. Meble poprzewracane, często spiętrzone. W tych warunkach mogło się okazać, ze ktoś przyciśnięty lub przywalony meblościanką, tapczanem itp. nie został przez poprzednią grupę dostrzeżony. Po około 20 minutach akcji po dwóch stronach budynku ustawiono strażaków, którzy mając stałe punkty odniesienia dokonywali pomiarów wielkości ruchów poziomych budynku. Każdy z zastępów znajdujących się wewnątrz budynku miał łączność radiową z dowódcą odcinka bojowego. Ich członkowie mieli obowiązek natychmiast meldować o wszelkich napotkanych trudnościach w wypełnianiu zadań, a także o spostrzeżeniach odnoszących się do warunków bezpieczeństwa. Ratowników uczulono, aby starali się tak zachowywać, żeby w razie nagłej konieczności mogli jak najszybciej opuścić budynek, tą samą drogą, którą weszli.

     Zachowanie ewakuowanych było różne. Najczęściej podporządkowywali się poleceniom strażaków  ratowników. Ale zdarzały się wypadki zwlekania. Charakterystyczne było zachowanie starszej pani, która nie chciała opuścić mieszkania, ponieważ nie można było zamknąć wypaczonych drzwi. Kiedy już została przekonana, że mieszkania będą pilnowali policjanci, stwierdziła, że musi się przebrać, ponieważ w ubraniu używanym w domu nie może wyjść na zewnątrz. To niech się pani przebierze  zaproponowali strażacy. Dobrze  ale panowie muszą wyjść. Wszystko to trwało około 0,5 godz., a przy balkonie czekała drabina z otwartym koszem. Ludzi ewakuowanych przez strażaków przejmowały służby miejskie: Wydział Gospodarki Miejskiej, Wydział Spraw SpołecznoAdministracyjnych, zapewniając posiłek, gorące napoje, koce.

Organizacja odcinków bojowych: I OB z zadaniem ewakuacji ludzi (st.kpt. Stanisław Czerwiński), II OB z zadaniem ewakuacji ludzi (bryg. Ryszard Szczuko) oraz III OB z zadaniem ugaszenia pożaru w ruinach (mł.kpt. Andrzej Rószkowski).

W pewnym momencie do ratowników podeszła bardzo zestresowana kobieta prosząc, aby ratowali jej syna, który w mieszkaniu na II piętrze leży przyciśnięty betonem. Wskazała miejsce. Strażacy  ratownicy zaczęli wybierać gruz. Przydatne były tylko ręce. Żaden sprzęt nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Pomiędzy stropem a podłogą była przestrzeń nie większa niż 40 cm. Asp. Jerzy Petryczko  drobnej budowy ciała, ale wysportowany strażak  zdjął hełm i wpczołgał się w szczelinę. W hełmie nie mieścił się w otworze po wybranym gruzie. O założeniu aparatu ochrony dróg oddechowych nie mogło być nawet mowy. Powoli wyciągał gruz, deski, elementy zniszczonych mebli i podawał do tyłu kolegom. Po pół godziny wytężonej pracy usłyszał charczącego człowieka. Pracę bardzo utrudniał gaz, którym dusił się ratownik i zagruzowany. świeżego powietrza nie mógł zaczerpnąć, bo nie było miejsca na jakiekolwiek naczynie z powietrzem. Postanowił się nie wycofywać, bo wiedział, że człowiek, do którego było już blisko, ma jeszcze większe problemy z oddychaniem. Poinformował tylko kolegów, którzy przebywali obok szczeliny, że brakuje mu powietrza. Po jakimś czasie podali mu wąż od butli. Mógł przewentylować płuca kilkoma haustami. Dogrzebał się do celu. Człowiek leżał na tapczanie przyciśnięty stropem. Obok jego głowy położył na tapczanie znalezione deski. Posłużyły one za podkład pod małe poduszki, które podłączył do przewodu i napełnił powietrzem. Tapczan uległ częściowemu zniszczeniu. Ratownik odniósł wrażenie, że minimalnie uniósł się strop. Czy jest panu lepiej? zapytał ratowanego. Znacznie lepiej  odpowiedział tamten. Ratowany leżał na brzuchu. Asp. Petryczko podłożył jeszcze kilka poduszek i napełnił je powietrzem. Zmiażdżyły one tapczan do tego stopnia, że mógł chwycić poszkodowanego za nogi i próbować go wyciągnąć. W czasie tej czynności poszkodowany zaczął krzyczeć, że w podbrzusze wbija mu się szkło. Asp. Petryczko macając tapczan stwierdził, że znajdowały się na nim kawałki szkła. Usunął je. Podał poszkodowanemu ustnik z aparatu powietrznego , aby ten zrobił kilka wdechów. Wreszcie wydobył go z zawału. Walczył o jego życie w skrajnych warunkach zagrożenia własnego życia godzinę i 20 minut. Po pięciu minutach miejsce, gdzie znajdował się poszkodowany, objął pożar. Asp. Petryczko wraz ze swymi podwładnymi przeniósł się na drugą stronę budynku, gdzie gruzy przycisnęły małżeństwo z dzieckiem. Ojciec leżał z dzieckiem na tapczanie. Matka została wyrzucona do rogu pokoju. Ruchy budynku spowodowały, ze osoby uwięzione najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie rodzin, czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli. Warunki do ratowania były podobne, ale zagrożenie dla ratowników jeszcze większe, ponieważ ta strona budynku była bardziej zniszczona i mniej stabilna. Znów trzeba było wczołgiwać się w 40cm szczelinę i leżąc na brzuchu wydobywać gruz, usuwać połamane deski, stoły, krzesła. W czasie akcji pod gruzami bardzo przydatne okazały się poduszki powietrzne. Bez nich ratownik byłby bezradny. Żaden sprzęt mechaniczny nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Tylko siła ludzkich rąk. Gaz ciągle utrudniał oddychanie, szczypał w oczy. Asp. Petryczko najpierw wyciągnął ojca, potem dziecko  bardzo przerażone. Najwięcej problemów było z kobietą, przyciśniętą tapczanem do ściany. Trzeba go było rozebrać gołymi rękoma. Było to bardzo trudne, ze względu na ściskający go ze wszystkich stron gruz. Za narzędzia służyły wygrzebane pręty. Kawałki desek służyły do budowy prostej dźwigni i do wygarniania gruzu oraz części tapczanu. Największe problemy w pokonywaniu przeszkód stanowiły dywany. Nie dawały się łamać, a do rozerwania były bardzo trudne.

Do parteru i I piętra nie było dostępu. Ratownicy penetrowali II piętro. Na początku nie mieli masek przeciwpyłowych. Ciągle przeszkadzał gaz. Brakowało powietrza. Po akcji twierdzili, że gdyby mieli ze sobą różne złączki, umożliwiające robienie odgałęzień przewodu  powietrznego, to łatwiej by się im pracowało pod gruzami, a przede wszystkim mogliby podawać powietrze uwięzionym. Maski przeciwpyłowe nie są dostosowane do warunków pracy strażaków  ratowników, którzy wkładają dużo wysiłku w wykonywane czynności. To zwiększa zapotrzebowanie organizmu na tlen. Oddech staje się głębszy i szybszy. Wówczas maska przeciwpyłowa utrudnia oddychanie. Podczas dogrzebywania się do uwięzionych strażacy  ratownicy napotkali jeszcze jedną trudność. Drabina mechaniczna, za pomocą której ratowano ludzi z wyższych kondygnacji, była tak ustawiona, że gazy wydobywające się z rury wydechowej kierowały się wprost na odgruzowywane miejsce. Nikt nie pomyślał, ze trzeba giętkimi wężami odprowadzać je gdzie indziej. Wynika stąd wniosek, że w sytuacji, gdy ratownicy znajdują się w różnych miejscach obiektu  ustawiając sprzęt trzeba pamiętać także o tym, aby spaliny nie zatruwały ludzi pracujących, bądź przebywających obok. St.ogn. Czesław Kalkowski, odpowiadający za to, aby ratownicy  dysponowali w każdej chwili odpowiednią ilością powietrza podkreślał, że bardzo ważną rzeczą jest, aby podczas takiej katastrofy zgromadzić na miejscu akcji znaczny zapas butli do napełniania poduszek. Od tego często może zależeć życie ratowanego i ratownika.

Działania ratownicze w gruzach bardzo utrudniał dym wydobywający się ze sprasowanych kondygnacji. W gruzowisku trwał pożar. Nie można go było w pełni ugasić aż do samego końca akcji. Groził on ludziom uwięzionym w gruzach zatruciem gazami pożarowymi, a nawet spaleniem. Ta sytuacja nakazywała ratownikom dodatkowy pośpiech, który był niebezpieczny zarówno dla ratowanych jak i dla nich. Podejmowano próby ugaszenia pożaru pianą średnią i lekką. Po około 23 godzinach podawania piany pożar został przytłumiony, ale po podobnym okresie znowu ożywał i działania gaśnicze należało powtarzać od nowa. W sumie użyto 5 ton środka pianotwórczego.

         W czasie akcji gaśniczej nastąpiło tąpnięcie o kilkadziesiąt centymetrów w jednej części budynku. Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ pęknięcia ścian zewnętrznych, dochodzące do szerokości 8 cm, występujące w pionie i w poziomie, jak również w wieńcach na bocznej ścianie świadczyły, że konstrukcja budynku została bardzo osłabiona, a każdy jego ruch potęgował ten proces. Dramatyzmu dodawał fakt, że budynek po wybuchu osiadł odchylony od pionu o 120 cm. W trakcie akcji podjęto próbę podparcia jego narożnika podkładami kolejowymi, które miały pełnić rolę stempli. Stan techniczny budynku nie pozwalał jednak na takie zabezpieczenie, bowiem blok był odcięty od fundamentów i chwiejny ze względu na niestabilność podłoża.

Po ewakuacji mieszkańców górnych kondygnacji wszystkie siły skoncentrowano na odnajdywaniu i wydobywaniu osób uwięzionych w gruzach. Kilkakrotnie ogłaszano ciszę. Za pośrednictwem urządzeń nagłaśniających podejmowano próby nawiązania kontaktu z osobami zagruzowanymi, prosząc, aby się odezwały, lub w inny sposób wskazały miejsce, w którym przebywają. Nasłuchiwano, rozstawiając  co kilka metrów strażaków. Gruzy przeszukiwały psy. Niektóre próby zakończyły się powodzeniem. Wtedy podejmowano trud dotarcia do miejsc, skąd docierały oznaki życia. Często na drodze ratowników stawały zniszczone, sprasowane elementy konstrukcyjne budynku. Wówczas, w stałej konsultacji ze specjalistami od budownictwa wezwanymi przez kierownika akcji, stale obserwującymi budynek, przystępowano do wybierania gruzu. Specjaliści podpowiadali, które elementy można usunąć, a których nie. Im więcej zagłębiano się w gruzy, tym większe zgłaszali obawy, bardzo często kategorycznie zabraniając strażakom ruszania niektórych elementów gruzowiska. Interweniowali nawet u kierownika akcji, uważając, że ten pozwalając na kontynuowanie rozbiórki gruzowiska  stwarza bardzo poważne zagrożenie dla strażaków  ratowników. W takich sytuacjach przerywano prace. Prowadzono konsultacje. To dezorganizowało i spowalniało akcję. Jej kierownik poprosił więc specjalistów budownictwa oraz miejscowych decydentów o wypracowanie koncepcji prowadzenia działań i sprecyzowanie jej na piśmie. Około godziny 12 zaczęło gwałtownie wzrastać odchylenie ściany od strony Alei Wojska Polskiego. Całość budynku doznała kolejnych uszkodzeń i przemieszczeń. W godzinach popołudniowych, podczas próby odgruzowania dolnych kondygnacji metodą cięcia płyt stropowych, nastąpił gwałtowny postęp destrukcji budynku, co uniemożliwiło prowadzenie akcji poszukiwawczej.

                                                                     

Dobiegła końca pierwsza faza działań. Do czasu wysadzenia budynku nieustannie prowadzono rozpoznanie jego zachowania się. Z biegiem czasu rozpoznanie to przejy służby geodezyjne, zakładając na polecenie KARa  cztery punkty obserwacyjne. Kierowanie działaniami ratowniczymi przejął Komendant Wojewódzki PSP w Gdańsku, bryg. inż. Janusz Szałucha, uznając, że ta akcja  wymaga  jego osobistego zaangażowania. Akcja była już rozwinięta, w pełnym toku. Należało zintensyfikować działania nad organizowaniem i uruchamianiem innych służb, niezbędnych do całkowitej likwidacji skutków wybuchu. Komendant Wojewódzki przejął więc funkcje koordynatora i organizatora obecnego oraz przyszłego teatru zdarzeń. Część budynków sąsiadujących oraz część placów znajdujących się w pobliżu terenu akcji ratownicy przejęli do swojej dyspozycji, co umożliwiło organizację zaplecza, jak również opracowanie koncepcji strategicznych.

Na polecenie KARa ratownikom udostępniono dokumentację budynku. ściągnięto na miejsce projektanta i realizatora projektu. Byli bardzo przydatni w sztabie. Do pracy w nim starano się pozyskać specjalistów, którzy mogliby być konsultantami podpowiadającymi kierownikowi to, czego brakowało, aby podejmować trafne decyzje. W tych działaniach bardzo dużą pomoc świadczyła służba dyżurna wojewody. Prośby dowódcy akcji przekazywane przez WSKR do dyżurnego wojewody byty bardzo szybko spełniane. Do takich spraw należało między innymi wezwanie geodetów z przyrządami pomiarowymi, przygotowanie w ciągu 6 godzin 200 worków z piaskiem, o wadze 15 kg każdy, oraz 200 worków po 50 kg niezbędnych do zaminowania, pozyskanie desek, gwoździ, sznurków, plandek itp.

Należy pamiętać, że był drugi dzień świąt, a mimo to spełnianie potrzeb zgłaszanych przez kierownika akcji dzięki tej współpracy przebiegało bardzo sprawnie. Wzrastający zakres zadań sprawiał, że dowódca akcji polecił st.bryg. Stanisławowi Brzostowskiemu  zastępcy Komendanta Wojewódzkiego PSP w Gdańsku, zorganizować sztab akcji. Działo się to przed godziną 8:00. Sztab rozpoczął pracę około godziny 9:00. O godz. 10.30 obowiązki szefa sztabu przejął bryg.inż. Bogdan Gagucki dowódca grupy operacyjnej z Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa KG PSP. Do pracy w sztabie włączani byli specjaliści budownictwa, przedstawiciele władz rządowych, samorządowych, administracji specjalnej. Uruchomiono zaplecze logistyczne działań ratowniczych. Z terenu wokół budynku trwało usuwanie elementów zawalonej konstrukcji i przygniecionych samochodów. Do akcji kierowany jest ciężki sprzęt ratownictwa technicznego, koparki, ładowarki, agregaty oświetleniowe, wywrotki. Na polecenie KCKR do Gdańska skierowano samochody dźwigi z KW PSP w Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie. Z Warszawy zadysponowano także samochód Mega City. Wysłano do akcji 45 podchorążych SGSP, kadetów z SA w Poznaniu oraz słuchaczy ze Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy, a także kursantów z Ośrodka Szkolenia Pożarniczego w Olsztynie. Z kamerą termowizyjną, wypożyczoną w FSO, wyjechało dwóch oficerów KG PSP. Z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki wysłano pracowników z geofonem. Zgromadzeni w sztabie akcji specjaliści budowlani, projektanci konstrukcji budowlanych, nadzór urbanistyczno  budowlany  dokonali oceny stanu konstrukcji budynku. Po oględzinach stwierdzili, ze jego stan techniczny, ze względu na odcięcie od fundamentów i niestabilność podłoża, uniemożliwia zastosowanie zabezpieczeń konstrukcji przed zawaleniem.

Mimo zagrożenia ciągle trwa penetracja rumowiska, zarówno przez ekipy z psami, jak i strażaków ratowników. Ostatnią żywą osobę wydobyto o godz. 9. Później napływały meldunki o wydobywaniu zwłok. Ofiary znajdowały się w gruzowisku, które zostało po II piętrze. Ratownicy mieli nadzieję, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności żywi ludzie mogą przebywać w pierwszych dwóch kondygnacjach, do których nie było dostępu. Nad problemem, w jaki sposób się tam dostać głowiły się zespoły ekspertów w sztabie.

O godzinie 18 do akcji przybył Komendant Główny PSP  nadbryg. Feliks Dela. Po zapoznaniu się z sytuacją przejął kierowanie działaniami ratowniczymi. Do akcji przybył również główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki. Zapadał zmierzch. Teren akcji oświetlono za pomocą ściągniętych wcześniej agregatów. Oświetlono również teren wysypiska gruzów. Po licznych analizach ekspertów uznano, że w aktualnych warunkach jedynym możliwym i technicznie uzasadnionym sposobem rozbiórki jest ukierunkowane zburzenie budynku metodą minerską. Specjalna komisja, której przewodniczył główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki, a w skład wchodzili między innymi: wiceprezydent Gdańska mgr inż. arch. Ryszard Gruda (reprezentował samorząd), mgr inż. Elżbieta Mróz nadzór urbanistyczno  budowlany Gdańska, prof. Jerzy Ziółko konsultant z Politechniki Gdańskiej, mgr inż. Jerzy Duszota projektant budynku, mgr inż. Jerzy Jamróż konsultant, doc. dr inż. Zbigniew Łosicki konsultant z PZliTB O/Gdańsk  po wnikliwej analizie sytuacji oceniła, że stan techniczny budynku nie pozwala na prowadzenie jakichkolwiek prac zabezpieczających. Nie jest możliwe zachowanie pozostałej po wybuchu części budynku, gdyż stanowi ona poważne zagrożenie. Wymaga natychmiastowej rozbiórki. Komisja także uznała, że z technicznego punktu widzenia jedynym możliwym sposobem jest rozbiórka metodą minerską. Za pomocą odpowiednio założonych ładunków należy doprowadzić do ukierunkowanego położenia istniejącej konstrukcji, co umożliwi dostęp do rumowiska oraz do zniszczonych wybuchem kondygnacji: parteru, I i II piętra. Wyburzenie powinno być ściśle związane z zabezpieczeniem sąsiednich budynków i ludności. Na podstawie tej opinii KAR PODJĽŁ DECYZJĘ o wysadzeniu budynku metodą proponowaną przez komisję i zarządził przygotowania do prac minerskich. Była godzina 22.30 pierwszego dnia akcji. Zburzenie budynku metodą minerską jest złożonym  przedsięwzięciem.  Postanowiono zasięgnąć opinii ekspertów. Zwrócono się  więc do płk. Jana Marca oraz płk. Mariana Pospiesznego z Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Saperzy z Marynarki Wojennej w składzie: komandorzy Jerzy Bucholc, Józef Chojec, Karol Rolak, Andrzej Lipiński, ppłk Henryk Sukurenko wsparci autorytetami z WSO  z Wrocławia , przygotowali projekt technicznoorganizacyjny obalenia budynku. Zatwierdził go komandor Bernard Nakraszewicz  szef Inżynierii Morskiej Marynarki Wojennej. Akceptował go kierownik akcji, nadbryg. Feliks Dela. On też, na prośbę mieszkańców budynku, podjął decyzję o ewakuacji najbardziej wartościowych, bądź bardzo ważnych przedmiotów. Pracę tę wykonali strażacy , wchodząc do budynku grożącego w każdej chwili zawaleniem.

Kilkadziesiąt minut po północy ratownicy przystąpili do wycinania krzewów, drzew i płotów znajdujących się w pobliżu budynku oraz przygotowywali przejazdy dla ciężkiego sprzętu. Chodziło o umożliwienie dostępu do budynku ze wszystkich stron, szczególnie wówczas, gdy po odpaleniu materiałów wybuchowych budowla się złoży. Te prace trwały do rana. W dwóch miejscach ustawiono skokochrony do ewentualnej, awaryjnej ewakuacji strażaków i minerów. Dla zrealizowania decyzji dowódcy należało bardzo szybko dostarczyć na teren akcji 400  worków z piaskiem, 3 m3 desek, 2 m3  łat dachowych, plandeki, drut, gwoździe. Dzięki temu, że w pozyskiwaniu materiałów utworzył się prawdziwy łańcuch ludzi dobrej woli, wszystkie zostały dostarczone na czas.

Saperzy przygotowywali V piętro do położenia materiałów wybuchowych. Strażacy przyczepili plandeki do balkonów VI piętra. Instalowano je tak, aby osłaniały V piętro i stanowiły zabezpieczenie przed rozrzutem odłamków i falą głosową. Służby gazownicze, energetyczne, wodociągowe i cieplne odłączyły budynek od instalacji, potwierdzając ten fakt protokolarnie. O godzinie 6.00 dwuosobowe grupy saperów, wzmocnione strażakami wyznaczonymi do prac pomocniczych, przystąpiły do zakładania materiałów wybuchowych w budynku i okładania ich workami z piaskiem. Strażacy przeszukiwali minowane pomieszczenia. Znalezione przedmioty o większej wartości ewakuowano. Podczas prac minerskich budynek dwa razy gwałtownie się odchylał. Wówczas przerywano prace i zarządzano ewakuację ludzi. Obiekt byt tak bardzo niestabilny, że chwiał się nawet wówczas, gdy obok niego bardzo powoli przejeżdżał podnośnik SH30. Służby geodezyjne wzmogły dozór. Mieszkańców budynków znajdujących się w promieniu 300 m od minowanego  ewakuowano, polecając zostawiać w mieszkaniach otwarte okna. Wcześniej z terenu akcji ewakuowano sprzęt i wycofano ratowników nie uczestniczących w minowaniu. Zakładanie ładunków wybuchowych zakończono o godz. 11.38. Ekipy ratownicze opuściły budynek, oddalając się od niego wraz ze sprzętem na wyznaczoną odległość. Ładunki eksplodowano o godz. 12.58. Budynek został całkowicie zniszczony. Sterta gruzu przekraczała 10 m wysokości, a jej kubatura sięgała 5000 m3. Specjaliści ze sztabu dokonali oględzin rumowiska. Sprawdzono stan techniczny instalacji w najbliższych budynkach i przyległym terenie. Nie stwierdzono uszkodzeń.

 OSTATNIA FAZA DZIAŁAŃ RATOWNICZYCH

Kiedy opadł pył po wybuchu  do akcji wprowadzono ciężki sprzęt budowlany  spychoładowarki, fadromy, koparki chwytakowe, dźwigi, wywrotki. Teren podzielono na 4 odcinki bojowe. ściany budynku wyznaczały ich granice. Najbardziej przydatne okazały się koparki chwytakowe, szczególnie do wydobywania większych elementów. Dobrze spisywały się ciężkie koparki "Fadroma". W ciągu akcji załadowano i wywieziono prawie 1000 wywrotek gruzu. Rozbiórka rumowiska trwała niecałe 2 doby. W okresie największego nasilenia prac działały 4 koparki chwytakowe, 5 ciężkich koparek "Fadroma" i 67 wywrotek. Ten sprzęt bardzo dobrze się uzupełniał. Dzięki temu, że przed wysadzeniem budynku dokładnie rozpracowano ruch wywrotek, nie powstawały korki, ani nie było zahamowań. Utrzymując duże tempo usuwania gruzu ze sprasowanych kondygnacji, przez cały czas pamiętano, że tam mogą znajdować się żywi ludzie. Starano się dotrzeć do nich jak najszybciej. W pewnym momencie podniesiono płytę, spod której wyszedł bardzo przerażony kot. To jeszcze wzmogło ostrożność ratowników w wybieraniu gruzu. Wzmocniło to także wiarę w celowość nadludzkiego wysiłku dla ratowania życia, które gdzieś pod płytami stropów mogło się jeszcze tlić.

Podczas wywożenia gruzu bardzo pożyteczne okazały się gwizdki. W ogromnym tumulcie radiostacje nosiło się przyciśnięte mocno do ucha, a polecenia można było wydawać za pomocą gwizdka. Był to jedyny sprzęt, którego dżwięk przebijał się w ogólnym łoskocie, czynionym przez  beton zrzucany na wywrotki. Kurz z rozbitego, pokruszonego betonu unosił się gęstą chmurą nad całym terenem akcji. Ratownicy używali masek przeciwpyłowych, dostarczonych przez stocznie, rafinerię gdańską, sponsorów, hurtownie, które tym sprzętem handlują, a także przez szpitale i Obronę Cywilną.

Szybkość działań sprawiała zagrożenie. Niejednokrotnie było tak, że koparki wjeżdżały i rozpoczynały pracę, a jeszcze nie wszyscy ratownicy opuścili zagrożony teren. Ratownicy wspominali po akcji, żeteren przypominał mrowisko. Na każdym odcinku bojowym pracowało 4050 osób, uzupełniając się wzajemnie. Podczas odkrywania sprasowanych kondygnacji, w których spodziewano się znaleść uwięzionych ludzi  tempo pracy wzrastało do tego stopnia, żeratowników pracujących na gruzach trzeba było podmieniać co 1520 min. W tej sytuacji podzielono ich na 3 zmiany, co znacznie ułatwiło rotację. Początkowo sprzęt techniczny nie sięgał wierzchołka rumowiska. Większe płyty betonu byty ściągane w dół zaczepionymi o nie linami. Dobrze tutaj spisał się warszawski Mega City. Zdał egzamin również RW II. Podbieranie gruzu z boku pryzmy  groziło osuwaniem się jego, co  było niebezpieczne dla ludzi i sprzętu. Koparki chwytakowe ładowały na wywrotki większe elementy, a koparki łyżkowe mniejsze. Z załadowanych wywrotek często zwisały elementy żelbetowe, co mogło zagrażać bezpieczeństwu ruchu. Zorganizowano więc zespoły wyposażone w piły do cięcia betonu, którymi odcinano zwisające elementy. Przy wyjeździe z terenu akcji ustawiono posterunek, którego zadaniem było zatrzymywanie wszystkich wywrotek z wystającymi prętami lub zwisającymi elementami. Ruch na całej trasie przejazdu wywrotek był sprawnie regulowany przez policjantów. Na wysypisku w Szadółkach po raz drugi przeszukiwano gruz, który wywrotki starały się cienko rozsypywać. Tam znaleziono szczątki ostatnich zwłok. Dowódca akcji polecił, aby ciężkim sprzętem wybierać gruz tylko do linii obrysu rzutu poziomego budynku. Polecił również, aby gruz ze sprasowanych pięter zdejmować przy użyciu podnośnika chwytakowego.

W przerwach z rumowiska wydobywano wartościowe przedmioty. Ratownicy podkreślali, żebardzo dobrej organizacji, wykluczającej jakiekolwiek podejrzenie, wymaga wyszukiwanie i przekazywanie do depozytu kosztowności. Powinny być wyznaczone osoby z oznakowanymi pojemnikami, do których wkładałoby się znalezione rzeczy. W bezpośredniej odległości, widocznej dla większości uczestników akcji, powinno być wyznaczone miejsce, gdzie osoby te oddają protokolarnie przyniesione kosztowności do depozytu.

W świecie do poszukiwania ludzi w gruzach stosuje się dwie podstawowe metody: najpierw puszcza się  psy, które przeszukują gruzowisko. Oznacza się miejsca, w których zachowanie psów sygnalizuje obecność człowieka. Następnie przykłada się specjalny przyrząd, który wyczuwa najmniejsze odgłosy. Za jego pomocą ratownicy starają się potwierdzić wskazania psów. W Gdańsku do tego celu także użyto psów i geofonu. Za jego pomocą próbowano stwierdzić, czy z rumowiska gruzów nie dochodzą jakieś odgłosy, czy się powtarzają, czy też nie. Geofon wskazuje, mierzy natężenie hałasu. Nie sposób stwierdzić, czy rejestrowane odgłosy powoduje kapiąca woda, czy trące o siebie powierzchnie. Namierzeniu miejsca powstawania hałasu służyły 3 mikrofony rozmieszczone w różnych punktach. Stosowano również kamery termowizyjne  dwie stałe z Olsztyna i Warszawy oraz przenośną  wypożyczoną z warszawskiej FSO. W warunkach tej akcji bardzo przydatne okazały się psy, które pracowały przez kilkadziesiąt godzin z pościeranymi przez gruz łapami.

Na poziomie sprasowanych pięter KAR zarządził  przerwy co 30 minut, przeznaczone na penetrowanie gruzowiska przez psy ratownicze, kamery termowizyjne i ratowników, w celu zlokalizowania zasypanych osób. Ponieważ coraz intensywniej czuć było gaz, wykonano podkop przy fundamencie i przez rurę kanalizacyjną wentylatorem tłoczono powietrze do gruzowiska. Chciano w ten spos6b doprowadzić powietrze do zasypanych osób, a także zmniejszyć stężenie gazu. Około godziny 1 w nocy 20.04.1995 r. stwierdzono w rumowisku obecność gazu o stężeniu powyżej dolnej granicy wybuchowości. Mimo tego zagrożenia nie przerwano działań ratowniczych. Zwiększono jedynie intensywność wentylacji.

Rano odkryto przewód starego gazociągu, z którego wydobywał się gaz. Aż strach pomyśleć, co by się stało z ratownikami, gdyby w czasie rozrywania rumowiska powstała iskra w warunkach sprzyjających wybuchowi. Po tym odkryciu strażacy zaczopowali gazociąg.

Podczas akcji ratowniczych często sprawiają kłopoty dziennikarze poszukujący materiałów do publikacji. Aby tego uniknąć, wyznaczono miejsce wygrodzone płotkami, w którym rzecznik prasowy KW PSP lub ratownik wyznaczony przez kierownika akcji informowali, wyjaśniali, odpowiadali, udzielali wywiadów. Aby informacje były rzetelne i pochodziły z pierwszej ręki  rzecznik prasowy pracował w sztabie akcji i jako jedyny był upoważniony przez sztab do informowania dziennikarzy o przebiegu akcji ratowniczej i zamiarach jej kierownictwa. Strażacy  zostali o tym poinformowani.

 Tak zakończyła się trudna akcja ratownicza, trwająca ponad 86 godzin. O jej rozmiarach i złożoności świadczy fakt, że łącznie wzięło w niej udział 1676 strażaków i ratowników. Zadysponowano 150 samochodów ratowniczych. Wydobyto 19 ofiar (śmierć poniosły 22 osoby). Ewakuowano 49 osób. Wywieziono tysiące m3 gruzu.

 

 

             Katastrofa w Katowicach

                                                         

28.01.2006 17:37

Do wypadku doszło w hali międzynarodowych targów katowickich, gdzie trwała międzynarodowa wystawa gołębi pocztowych. Na miejscu były setki wystawców i setki zwiedzających. Kwadrans po 17 rozległy się pierwsze trzaski pękającego stropu. Rozmowy w hali umilkły. Ludzie rzucili się w stronę drzwi ewakuacyjnych. Ale te były jeszcze zamknięte. Kilka chwil później dach zaczął spadać, najpierw jeden fragment, potem drugi. Ludzie zablokowali drzwi ewakuacyjne. Inni w panice wyskakiwali przez okna. Niektórzy próbowali się schronić pod filarami, pod stołami wystawienniczymi, jednak stalowy dach, obciążony dodatkowo tonami śniegu, zmiażdżył te prowizoryczne schronienia.Po kilku minutach od zawalenia się dachu, na miejscu tragedii było już pogotowie ratunkowe i medycy, którzy rozpoczęli udzielanie pomocy poszkodowanym. Karetki odwoziły poszkodowanych do kilkunastu śląskich szpitali. Akcja zaczęła się błyskawicznie: ratownicy pracowali w bardzo ciężkich warunkach - w chwili tragedii już było ciemno, robiło się coraz chłodniej. Przy sztucznym oświetleniu zaczęła się walka z czasem i mrozem. W nocy było minus 20 stopni. Dach zapadł się w środku hali - tam też było najwięcej ofiar, w pobliżu ścian powstały puste przestrzenie. Uwięzieni w gruzach dzwonili z telefonów komórkowych do swych bliskich. Jednak dotarcie do uwięzionych okazało się bardzo trudne. Ekipy ratunkowe wycinały otwory w zawalonym dachu, usiłowały tłoczyć tam ciepłe powietrze. Jednak trzeba było z tego zrezygnować, bo spalinowe nagrzewnice oprócz powietrza tłoczyłbyby również trujący dym. Poza tym strażacy obawiali się, że ciepłe powietrze roztopi bryły lodu, na których wspiera się zawalony dach i tak nadwerężona konstrukcja runie. Przez wiele godzin na początku akcji spod gruzów słychać było dramatyczne krzyki ludzi wołających o pomoc. Około drugiej, trzeciej w nocy krzyki umilkły, karetki przestały jeździć. Słychać było tylko odgłos pił, którymi strażacy walczyli ze stalą. Ostatnią żywą osobę wyciągnięto z ruin w sobotę przed godziną 22. Wiadomo, że wśród zabitych są cudzoziemcy - Belg i Czech. Poszkodowanych jest w sumie 13 obcokrajowców: Niemcy, Czesi, Belgowie, Słowak i Holender. Większość z nich jest w szpitalach. Ranni trafili do szpitali w Katowicach i Sosnowcu, ale też w Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach Śląskich i Chorzowie. Najciężej ranni odwożeni byli do szpitali w Katowicach-Murckach, Katowicach-Ochojcu oraz do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu.

     Co najmniej 60 osób zginęło, a 141 zostało rannych w wyniku zawalenia się dachu hali targowej w Katowicach. Ofiar może być więcej.
Wśród zabitych mogą być dzieci oraz obcokrajowcy. Od godziny 22. nie znaleziono niestety żadnej żywej osoby. W Katowicach ta noc była bardzo zimna; było minus 15 stopni Celsjusza. Mimo wszystko nikt nie traci nadziei; na miejsce docierają nowe ekipy ratunkowe. Nawet 200 osób może być wciąż uwięzionych pod gruzami. Ratownicy pracują jednak nadal. Szansa na znalezienie kogoś żywego jest coraz mniejsza. Ostatnią żywą osobę wydobyto między godziną 2100. a 22.00 Między godz. 2. i 3. w nocy specjalnie wyszkolone psy ratownicze nie wskazały miejsc, w których znajdowaliby się żywi ludzie. Wskazały natomiast 13 miejsc, w których prawdopodobnie znajdują się ciała. Na miejscu pojawiła się jednostka ratownictwa specjalistycznego z Warszawy. - Byliśmy niedaleko na ćwiczeniach i postanowiliśmy zgłosić swoją gotowość. Każda para rąk jest ważna. W tej chwili część ratowników odpoczywa, inne grupy prowadzą działania  poszukiwawczo-ratownicze. Na miejscu oprócz ratowników pracują policjanci, straż miejska, żołnierze, straż pożarna z psami. W tak niskiej temperaturze akcja jest utrudniona. Ratownicy często się zmieniają. - Szanse na wyciągnięcie żywych ludzi ciągle są. Biorąc udział w akcjach na świecie mieliśmy sytuacje takie, że ludzi się wyciągało nawet po kilku dniach - mówią uczestnicy akcji ratunkowej. Akcja może potrwać jeszcze kilkanaście godzin. Ratownicy będą pracowali do momentu, kiedy będzie 100-procentowa pewność, że nikogo nie ma pod rumowiskiem. Do szpitali trafiło 128 osób. Poszkodowani odwożeni są do placówek w Katowicach i Sosnowcu, a także w Dąbrowie Górniczej, Siemianowicach Śląskich i Chorzowie. Wśród rannych są cudzoziemcy - dwóch Niemców, Czech, Belg i Słowak. Najciężej ranni odwożeni są do szpitali w Katowicach-Murckach, Katowicach-Ochojcu oraz do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu.

Katastrofy zawalenia się dachów - chronologia

2 stycznia 2006 r. NIEMCY
- 15 osób, w tym 7 dzieci, zginęło, gdy pod ciężarem śniegu w bawarskim Bad Reichenhall zawalił się dach lodowiska;
5 grudnia 2005 r. ROSJA - 14 osób, w tym 10 dzieci, zginęło w wyniku zawalenia się pod zwałami śniegu dachu pływalni "Delfin" w miejscowości Czusowoj w obwodzie permskim na Uralu;
23 maja 2004 r. FRANCJA - 5 ofiar śmiertelnych zawalenia się części dachu nowego terminalu 2E na podparyskim lotnisku Charles- de-Gaulle w Roissy;
14 lutego 2004 r. ROSJA - 28 osób poniosło śmierć w moskiewskim parku wodnym Transvaal, gdzie na basen pełny kąpiących się ludzi zawaliła się pod ciężarem śniegu szklano-betonowo-metalowa kopuła dachu;
25 sierpnia 2002 r. DUBAJ (Zjednoczone Emiraty Arabskiej) - 8 robotników zginęło w wyniku zawalenia się dachu na budowie elektrowni wodnej;
15 lutego 2001 r. ROSJA - Siedem osób zginęło w następstwie zawalenia się nieodśnieżonego dachu w fabryce w Kostromie;
1 października 2000 r. AFGANISTAN - 42 osoby poniosły śmierć w miejscowości Chogiani, gdy podczas wesela zawalił się dach domu;
27 marca 1994 r. USA - 17 ofiar śmiertelnych zawalenia się dachu kościoła podczas tornada w miejscowości Piedmont w stanie Alabama;
15 lutego 1993 r. INDIE - 21 osób, większości dzieci, zginęło, gdy zawalił się dach w szkole w Moradabadzie; 1 marca 1992 r. IZRAEL - w wyniku zawalenia się dachu kawiarni palestyńskiej we wschodniej Jerozolimie śmierć poniosły 23 osoby;
20 lutego 1990 r. CHINY - 42 ofiary śmiertelne zawalenia się dachu fabryki w mieście Dalian;
15 października 1985 r. BANGLADESZ - 50 ofiar śmiertelnych zawalenia się dachu w miasteczku uniwersyteckim w Dacce;
9 maja 1985 r. SZWAJCARIA - na skutek zawalenia się dachu na basenie w Uster zginęło 12 osób.

Największe katastrofy w Polsce

W Polsce zdarzały się wcześniej katastrofy budowlane, jednak żadna z nich nie była tak tragiczna w skutkach, jak ta w Katowicach.


30 września 2005 - wypadek autokaru w miejscowości Jeżewo na drodze Warszawa-Białystok. Zginęło 12 osób, w tym 9 licealistów z Białegostoku, jadących na pielgrzymkę do Częstochowy.

5 maja 1997 r. - katastrofa kolejowa w Reptowie pod Szczecinem. Zginęło 12 osób, 36 było rannych.

15 kwietnia 1995 r. - wybuch gazu w wieżowcu w Gdańsku. Zginęły 22 osoby.

24 listopada 1994 r. - w trakcie koncertu spłonęła hala stoczni w Gdańsku, 7 osób zginęło, kilkaset zostało poparzonych.

2 maja 1994 r. - wypadek autobusu PKS w miejscowości Zawory koło Gdańska. Zginęły 32 osoby.

14 stycznia 1993 r. - na Bałtyku niedaleko Rugii zatonął prom "Jan Heweliusz". Zginęło 55 osób.

20 sierpnia 1990 r. - zderzenie pociągów w podwarszawskim Ursusie. 16 osób zginęło, 64 zostały ranne.

9 maja 1987 r. - największa katastrofa w historii polskiego lotnictwa. W warszawskim Lesie Kabackim rozbił się samolot LOT lecący do Nowego Jorku. Zginęły 183 osoby znajdujące się na pokładzie samolotu.

4 czerwca 1981 r. - zderzenie pociągów w Osiecku - 25 ofiar śmiertelnych.

19 sierpnia 1980 r. - największa katastrofa w historii kolei w Polsce. Zderzyły się dwa pociągi pod Otłoczynem w pobliżu Torunia. Zginęło 65 osób, 64 zostały ranne.

14 marca 1980 r. - w pobliżu lotniska na Okęciu rozbił się samolot LOT lecący z Nowego Jorku. Zginęło 87 osób.

15 lutego 1979 r. - wybuch gazu w warszawskiej Rotundzie, 49 ofiar śmiertelnych, ok. 100 rannych.

18 listopada 1978 r. - dwa autobusy PKS spadły z wiaduktu w Oczkowie koło Żywca. W wypadku zginęło 30 osób.

3 listopada 1976 r. - katastrofa kolejowa w Juliance koło Częstochowy - 25 osób zginęło, ok. 80 było rannych.


 Powrót na stronę Ratownictwa